Tak sobie patrzę, słucham i myślę…. co jest miarą sukcesu literackiego? Ilość wydanych ksiażek? Ilość sprzedanych książek? Ilość wywiadów czy ilość rozdanych autografów?
Pomijając wymiar finansowy (bo nie chcę mówić o sukcesie finansowym w dziecinie literatury) – uderzyła mnie taka prawidłowość: książki mało znanej, niszowej, lub zwyczajnie niewiele wartej – nie znajdziesz jej pirackiej kopii w sieci. Albo nie będzie jej wcale, albo (to taki ostatnio modny sposób walki z piractwem) znajdziesz spis treści i kilka początkowych stron – akurat na rozbudzenie apetytu. Co się jednak dzieje kiedy książka / autor odniesie sukces? Kopie mnożą się jak króliki i mutują jak muszki owocowe. Jak ktoś nie ma OCR-a, to chociaż skan wpuści w sieć.
Jeśli kiedykolwiek napisałabym książkę, to chyba poczułabym się zdołowana, gdyby po roku nie znalazła się w sieci…. byłoby to miarą mojej klęski – i nie ma to znaczenia, ile bym na niej zarobiła.
A więc, drodzy Autorzy! Nie obrażajcie się na piratów i nie walczcie z nimi na śmierć i życie – no, trochę powalczyć to nawet wypada, wrzucić w sieć legalne fragmenty książek, czasem zamnkąć jakieś pirackie konto, ale nie składajcie pozwów i nie bijcie piany – oni ROBIĄ WAM DOBRZE! Jak czytelnik nie chce kupić książki to i tak jej nie kupi – pożyczy od znajomego, od rodziny, z biblioteki…. a jak mu zależy, to i tak kupi i postawi na półce. W końcu zależy Wam chyba najbardziej na tym, żebyśmy Was czytali, bo zarobić pieniądze to można nawet na handlu warzywami.